Jednocześnie przedstawię Wam swoją „przygodę” utraty deczka
kilogramów ;)
Jak widać na fotce załączonej poniżej, w pewnym momencie
moja waga osiągnęła apogeum.
W czerwcu 2015 ważyłam 116,5kg. - wzrost 176cm
To jak się czułam to był istny koszmar. Na pewno każda z Was
to zna: chęć ukrycia się przed całym światem, unikanie spotkań ze znajomymi czy
rodziną, która pamięta mnie sprzed 9 lat gdy byłam szczupła. Oprócz tego
straszliwa ociężałość, częste bóle brzucha, sapanie na spacerze, kupowanie
ubrań te w które można się zmieścić, a nie te które się podobają. Jedym słowem
w dwóch słowach – normalnie MASAKREJSZYN !!!
Miałam serdecznie tego dość. Jak oglądałam zdjęcia sprzed
lat, często płakałam do jakiego stanu się doprowadziłam. Ale nie miałam siły
aby to przerwać, aby zadbać o siebie.
Zawsze gdy przechodziłam na dietę scenariusz był ten sam:
wytrzymywałam kilka dni, tydzień czy dwa i nie mogąc wytrzymać tego reżimu jedzeniowego wracałam do
dawnych nawyków żywieniowych, a że tendencję do tycia zawsze miałam to
kilogramy wzrastały nawet nie wiadomo kiedy. Dodatkowo praca siedząca, zero
ruchu i wieloryb się „stworzył”.
W związku z faktem, że nie umiem, nie potrafię ćwiczyć w
domu postanowiłam iść na siłownię: w sumie jak się płaci ciężkie pieniądze to
aż żal nie chodzić.
(moje rozterki co do pokazywania się wśród "ludzi fit" opiszę
Wam innym razem)
Miałam wcześniej 2 przygody z siłownią.
Pierwszy raz chodziłam tylko na zajęcia taneczne na niej:
zumba i salsa.
Drugi raz były to treningi ale nie mogłam się tam jakoś
odnaleźć. Tym razem poszliśmy razem z mężem. Było w porządku, byliśmy pod okiem
trenerki ale to nie to było, czegoś nam brakowało, innego trenera, innego
podejścia … po prostu to nie było to.
Doszliśmy do wniosku, że poszukamy innej siłowni.
Znaleźliśmy bardzo blisko domu siłownię z basenem i kącikiem
dla dzieci – co dla Nas było bardzo istotne.
Zaczęliśmy chodzić od lipca, co równało się siedzeniu
wyłącznie na basenie, ale biorąc pod uwagę jakie to były upalne wakacje 2015,
było to idealne rozwiązanie. Jednak pomimo miesiąca chodzenia na basen w sumie
nic z wagi nie spadło.
Nadeszła pora na korzystanie z siłowni – było to 30 lipca
2015. Z pomocą przyszedł nam trener. Byliśmy pod Jego czujnym okiem, treningi
były zmieniane co1,5 miesiąca a później troszkę częściej (zbyt mnie nudziło
wykonywanie ciągle tych samych ćwiczeń więc prosiłam o chociażby lekkie
urozmaicenia).
Początkowo na siłownie chodziłam 6 razy w tygodniu po 2 h,
czasem zamieniałam trening na basen, albo po treningu szłam na basen.
Później trener kazał mi zmniejszyć ilość treningów co bardzo
przeżywałam bo na siłowni czułam że odżywałam, regenerowałam się cudownie, to
była taka miła odskocznia od pracy.
Można by rzec nawet, że dla mnie „Dzień bez siłowni to dzień
stracony”.
Oprócz treningów przestawiłam się na „zdrowe żywienie”.
Trener przekazał Nam ogólne zasady prawidłowej diety, zwłaszcza podczas
treningów i sama sobie ustaliłam dietkę metodą prób i błędów.
Widzicie jestem taka dziwna, że jeśli chodzi o ćwiczenia to
ktoś musi kazać mi robić konkretne ćwiczenia inaczej nie umiem. Jeśli zaś
chodzi o dietę jak tylko ktoś mi powie co mam konkretnie zjeść na każdy
posiłek, to efekt będzie odwrotny.
Również od 30 lipca zaczęłam się udzielać na pewnym portalu,
na którym uzyskałam ogromne wsparcie od dziewczyn. Nawiązałam na nim znajomości
i przyjaźnie, które trwają do dnia dzisiejszego. Niektóre Znajomości i
Przyjaźnie ze świata wirtualnego przeniosłyśmy do świata realnego. Jesteśmy dla
siebie ogromnym wsparciem i to nie tylko w sferze treningowo-dietowej ale również
w kwestiach życia codziennego.
Wszystkie posty, które się pojawiły i będą pojawiały to są
posty z tych kilku miesięcy: moje przemyślenia, odczucia i przeżycia, moja
wewnętrzna i zewnętrzna przemiana.
Będę Wam opisywała walkę samej ze sobą w różnych kwestiach,
które w dużej mierze na pewno dotyczą i Was.
Również będą się pojawiały jak najbardziej aktualne - z dnia dzisiejszego.
Razem raźniej ;)
Zdjęcie drugie, te szczuplejsze jest z początku grudnia 2015 – waga 93kg.
Obecnie też tyle ważę, gdyż miałam „przerwę” z przyczyn zbytnio ode mnie nie
zależnych.
W powiedzmy 5 miesięcy straciłam 23kg. Chodziłam najedzona,
szczęśliwa i z zakwasami :) Jestem fabryką Endorfinek. „Kocham Endorfinki”. Ze względu na szybkość utraty wagi Przyjaciółka nazwała mnie Pendolinką. I tak powstała nazwa "Endorfinki-Pendolinki" :)
Z pomocą Znajomych i Przyjaciół przetrwałam bardzo ciężkie
chwile, chwile załamania i chęci poddania się, łącznie z zerwaniem znajomości z
Nimi aby łatwiej mi było się obżerać i beczeć w samotności, że jestem
beznadziejna i nawet odchudzania nie byłam w stanie doprowadzić do końca.
Ale nie pozwolili mi się poddać i dzięki Nim trwam dalej.Ogromne wsparcie otrzymałam również od Kochanego Męża - dziękuję Skarbku :*
Obecnie 93kg Wcześniej 116,5kg
Ale to nie koniec. Walczę dalej. Jeszcze minimum 16kg chciałabym się pozbyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz